Alfreda Markowska

Urodziła się 10 maja 1926 roku w Stanisławowie. Rodzice jej pochodzili z wędrownej grupy Polska Roma, znanych na kresach ówczesnej Rzeczypospolitej handlarzy koni. Okres dzieciństwa wspomina jako czas beztroski i dostatku. Mając 15 lat wyszła za mąż. Jak sama opowiada, mąż bardzo się jej podobał i miał tylko jedną wadę: nie pił i nie palił. Co zapowiadało życie u boku człowieka nietowarzyskiego. Ale po pewnym czasie nadrobił te niedoskonałości i to z nawiązką. Tak przed wojną jak w pierwszych latach wojny ich tabor składał się z około setki osób, co zapewniało poczucie bezpieczeństwa z jednej strony oraz gwarantowało pomoc w trudnych sytuacjach.

Po wkroczeniu Niemców na teren obecnej Ukrainy, uaktywnili się ukraińscy nacjonaliści i krwawe pogromy Polaków, Żydów i Cyganów stały się groźną codziennością. W obawie przed Ukraińcami ich tabor przekroczył Bug w nadziei, że łatwiej przetrwają te trudne czasy.

A czasy były wręcz dramatyczne. Nawet teraz po latach wspominając, Babcia Noncia, bo tak się o niej mówi, przerywa i czasem zapłacze.

Tamten pamiętny dzień niczym się nie różnił od poprzednich. Ich tabor stanął na skraju lasu w okolicach Białej Podlaskiej. Noncia wcześnie rano poszła zwyczajem romskich kobiet zdobyć coś do jedzenia. Szła omijając pobliskie wsie w nadziei, że tam gdzie nie docierały kobiety z ich taboru, będzie łatwiej coś zarobić. Jak wspomina, trafiła do wsi, gdzie prawie w każdym domu chciano, aby powróżyła z kart. Dumna z siebie, objuczona potężnym tobołkiem, w którym niosła nie tylko chleb, ziemniaki, mięso, ale nawet tytoń i bimber. Wszystko to, co w tamtych czasach było cenne. Na miejscu, gdzie stał ich tabor, dymiły spopielone zgliszcza po wozach i namiotach, a świeżo skopana ziemia stanowiła mogiłę pomordowanych przez Niemców Romów. Jednego dnia zginęli jej rodzice, bracia, siostry, dziadkowie, ciotki, wujkowie, jeden z największych romskich rodów.

Przez kilka kolejnych dni chodziła po okolicznych lasach, mając nadzieję, że może ktoś się uratował z pogromu. Niestety bezskutecznie. Jedynie mąż, który w tym czasie przebywał u swoich krewnych w Rozwadowie (obecnie dzielnica Stalowej Woli). Dotarła do męża i zostali w Rozwadowie zatrudnieni jako robotnicy kolejowi.

Noncia postanowiła odbudować swoją rodzinę. Docierała wszędzie, gdzie mogła dotrzeć, na miejsca masowych mordów dokonywanych przez Niemców. Szukała pozostawionych, ocalałych dzieci. Szukała wszędzie: po lasach, w spalonych chatach... i znajdowała.

Czasami udawało się odnaleźć rodziny tych dzieci, często jednak nie. Były to dzieci nie tylko romskie. Niejednokrotnie na swoim utrzymaniu miała po kilkanaście dzieci. Jak dawała sobie radę wszystkich nakarmić? Niechętnie na takie pytanie odpowiada.

Przez Rozwadów przechodziły transporty wiozące ludzi do obozów zagłady. I z tych transportów też czasami udawało się jej uratować jakieś dziecko. Spełniła swoje marzenie o dużej rodzinie. Obecnie jej rodzina to kilkaset osób.

Za jej bohaterstwo, poświęcenie i determinację w ratowaniu dzieci, Prezydent RP Lech Kaczyński  odznaczył w dniu 17 października 2006 r. Alfredę Markowską – Noncię – Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.

Karol Parno Gierliński